wyśmienita praca magisterska
W Polsce pierwsze procesy o czary pojawiły się z początkiem wieku XV. Właściwe w sprawach magii, na mocy zdobytych immunitetów, były tu sądy biskupie. Nie brak jednak śladów, że i sądy świeckie, a zwłaszcza miejskie – już w XV wieku – sprawami tymi się zajmowały. Były to jednak przypadki sporadyczne. Ilość wzmianek traktujących o czarach przed sadami biskupimi jest stosunkowo mała, biorąc pod uwagę ogół zachowanych z tego okresu akt. Nie świadczy to bynajmniej o tym, że nie było wcześniej na ziemiach polskich ludzi wierzących i praktykujących magię.
Dowodami na obecność problemu czarownictwa oraz żywotnego nim zainteresowania Kościoła były instrukcje wizytatorskie, nakazujące wizytatorom pilnie śledzić po parafiach tych, którzy się „czarami bawią” oraz teksty zachowanych przemówień kaznodziejów, którzy z ambon ostro krytykowali uciekających się do czarów i guseł.
Wiara w czary, mimo wysiłków wizytatorów i grzmiących z ambon kaznodziejów, była jednak głęboko zakorzeniona i pod jej wpływem pozostawały szerokie kręgi społeczne, od chłopów poczynając, a na szlachcie duchownej i świeckiej kończąc. Wiara w demony była utrwalana także przez ówczesnych teologów w traktatach demonologicznych.
Pierwsze procesy, w których pojawiły się wzmianki o czarach, wcale magii w głównej mierze nie dotyczyły. Były to zarzuty procesowe podnoszone przez oskarżonych w celu zdyskredytowania poszkodowanych w sprawach karnych, bądź też są to przesłanki mające umożliwić rozwiązanie małżeństwa. Zarzut czarownictwa miał często podważyć zdolność procesową strony i tym samym udaremniać jej sądowne dochodzenie sprawiedliwości.
Jak wyżej wspomniano, obok sporadycznych przypadków procesów toczących się przed sądami miejskimi czy wiejskimi, przeważająca ilość procesów o czary toczyła się przed sądami duchownymi. Były to sądy biskupie, nigdy natomiast inkwizytorskie. Nie było w Polsce także sporów kompetencyjnych na tym polu między wymienionymi sądami, co było sytuacją dosyć wyjątkową w Europie. Na zachodzie kontynentu częstotliwość tych sporów zmusiła w 1258 roku papieża Aleksandra IV do wydania dekretału, nakazującego inkwizytorom zajmowanie się sprawami czarów tylko w przypadku posiadania przez nich znamion herezji. Akt ten omawiany był wyżej. Postanowienie to przejął Bonifacy VIII do Liber Sykstus, a powtórzyły je podręczniki inkwizytorskie: mianowicie Directorium Inąuisitorium Emeryka z 1376 roku oraz przeróbka tego dzieła sporządzona przez Piotra – inkwizytora krakowskiego. Jak wspomniano wyżej, stosunek papiestwa w tej kwestii był dynamiczny i praktycznie rzecz biorąc, ulegał przemianom równocześnie ze zmianami personalnymi na Sede Apostolarum.
Samo postanowienie Aleksandra IV powodowało rozbieżności w wykładni, ponieważ użyty zwrot “(…) si haeresiam sapiat manifeste (…)” można było w rozmaity sposób interpretować. Sami inkwizytorzy stali na stanowisku, że wszelkie praktyki czarodziejskie, o ile dokonane są przy pomocy diabła, noszą wyraźnie znamiona herezji. Nie wszyscy inkwizytorzy jednak pogląd ten podzielali. Bernard Gui autor słynnego podręcznika Practica Inąuisitoris haereticae pravitatis przyj ął ten pogląd z zastrzeżeniem, że herezj ą jest dopiero oddawanie czci diabłu, w przeciwieństwie do wzywania go, które przesłanek herezji nie spełnia i przez to praktyka ta nie może być osądzana przez inkwizytora.
Na przeciwnym stanowisku stał wspomniany wyżej Emeryk, którego zdaniem wszelkie wzywanie diabła przy praktykach czarodziejskich jest herezją. Zasadę wyinterpretowaną przez tegoż inkwizytora potwierdził dokument z połowy XV wieku relacjonujący jedyny w Polsce przypadek procesu o czary, toczący się przed trybunałem inkwizycyjnym. Urzędnik prowadzący postępowanie, w wyroku wyraźnie zaznacył, iż każde wzywanie diabła nosi znamiona herezji.
Mimo więc, iż zasada ta była na ziemiach polskich znana i przestrzegana, większość procesów o czary toczyło się jednak przed sadami biskupimi. Powodem takiego stanu rzeczy był fakt, iż we wszystkich sprawach o magię, poza wspomnianym wyżej jedynym procesem przed sadem inkwizytorskim, nie było żadnej wzmianki o diable. Odmiennie ma się rzecz na Zachodzie, gdzie akta procesów o czary już wtedy, bardzo często zawierały wzmianki o szatanie i podpisywanych z nim paktach. Była to pewnego rodzaju polska specyfika procesów o czary.
Nie brak oczywiście w aktach polskich sądów wzmianek o tym, że nawet zwykłe przestępstwo (takie jak kradzież czy zabójstwo) dokonane było z powodu diabelskich podszeptów. Wynikało to jednak raczej ze średniowiecznego porządku prawnego, który opierał się na założeniach naturalnego prawa boskiego. Naruszenie tego porządku traktowane było jako obraza osobistego autorytetu władcy, a przez to gwarantującego jego panowanie Boga i często było w ten sposób racjonalizowane. Diabeł pojawiał się wtedy tylko pośrednio, jako kuszący do naruszenia wyznaczonego przez Boga ładu, a nie jako mentor i protektor czarowników podpisujących cyrograf i z nim paktujących.
Kościół polski nie znając, bądź znając a nie stosując jeszcze doktryny diabelskiego źródła wszelkiej magii, procesy o czary opierał na założeniu, że jest to przestępstwo popełnione przez szkodzenie przy pomocy rozmaitych środków czarodziejskich zdrowiu oraz mieniu innych ludzi. W tym przypadku najczęściej pojawiał się zarzut trucicielstwa, „zadania choroby” lub spowodowania bezpłodności.
Jak wspomniano we wcześniejszym rozdziale, prawo rzymskie od czasów panowania cesarza Tyberiusza (lata 14 – 47) nakazywało karać czarodziejów tak samo jak trucicieli. Później te same zasady zostały przekazywane w barbarzyńskich zbiorach prawa. Również prawu polskiemu średniowiecznemu nie była obca ta instytucja. Akta sądów duchownych używały słowa veneficium (z łac. trucicielstwo, czarownictwo) na określenie czarów, a słowa venefica by wskazać osoby bawiące się czarami. Połączenie tych dwóch zarzutów, stosunkowo częste w aktach sadów duchownych, podnoszone było zawsze, gdy chodziło o podstawy rozwiązania małżeństwa.
Innym zarzutem o działalność magiczną spotykanym w źródłach, były zapiski o używaniu niedozwolonych, często tajemnych środków, celem udzielenia komuś pomocy lub przysporzenia korzyści. W tym przypadku mamy do czynienia z magicznym wzbudzaniem miłości poprzez rzucanie na określoną osobę (ofiarę) uroków. Częściej nawet spotykane były przypadki magicznego zwalczania chorób lub sporządzania medalionów przed nimi chroniących. Najczęstszą formą owych artefaktów były ligaturae i „nawęzy”. Oskarżeni sporządzali również amulety mające zapewnić lepsze urodzaje, podnieść wydajność wypieku chleba, zapewnić pomyślne warzenie piwa, czy wręcz w celach reklamy danego szynku czy gospody. Zdarzało się też, że magia była stosowana do jeszcze bardziej odważnych, intratnych przedsięwzięć, takich jak szukanie skarbów. Magię wykorzystywano także w celach śledczych, na przykład do pomocy przy wykrywaniu złodziei. Metoda ta miała swoich zwolenników zarówno wśród prostego ludu jak i wśród miejskiego patrycjatu urzędniczego. Przykładem takiego śledczego zastosowania czarów był kazus słynnego złodzieja kasy miejskiej w Poznaniu przez rajców, którego szukano przy wsparciu czarownika Grelicha w 1452 roku.
Czarowanie takie nieraz działo się przy wykorzystaniu zupełnie neutralnych składników, takich jak: pająki, sól czy kamienie. Niekiedy jednak dochodziło do wykorzystania magicznych – jak wtedy wierzono – przedmiotów: relikwii, krucyfiksów, hostii czy wody święconej. Znamiona czarownictwa polegające na szkodzeniu, bądź też na przysparzaniu korzyści w polskich procesach o czary znajdywały zastosowanie także w wiekach późniejszych, gdy na ziemiach polskich szerokie uznanie zyskiwała koncepcja paktu z szatanem.
Jak wspomniano wyżej, właściwymi w kwestiach czarów były sądy kościelne, a w szczególności sądy biskupie. Sądy te ścigały paranie się magią jako przestępstwo przeciwko religii i czyniły to najczęściej z urzędu. Oprócz tej zasady spotykamy w zapiskach sądów biskupich nieliczne przypadki wdrażania postępowania na podstawie skargi prywatnej. Mała ilość oskarżeń tego typu była niewątpliwie skutkiem niedogodności jakie przewidywało prawo dla oskarżyciela, a jakie są związane z oskarżeniem per accusationem. Według reguł tego procesu, ciężar przeprowadzenia dowodu spoczywał na oskarżycielu prywatnym. W razie nieprzeprowadzenia skutecznego postępowania dowodowego, sprawa była zakańczana. Dodatkowym obciążeniem dla strony skarżącej było wysokie ryzyko, jakie ponosili. W razie przegrania procesu podlegali oni często – choć nie była to reguła bezwzględnie obowiązująca – karze talionu, czyli karze jaką poniósłby oskarżony, gdyby dowód się udał.
Postępowanie przed sądami biskupimi prowadzone było zatem najczęściej z urzędu, w trybie inkwizycyjnym. Opisując zasady tego procesu, posłużę się podręcznikiem inkwizytorskim Bernarda Gui. Synod kalisko – wieluński z 1420 roku nakazał by w sprawach dotyczących heretyków korzystać z procedur zawartych w Clementines, posiłkując się podręcznikami inkwizytorskimi. Było to zresztą najprawdopodobniej tylko oficjalne zatwierdzenie reguły, która już od wielu lat była w Polsce stosowana.